Jakoś tak mam wrażenie, że jest mnóstwo niezrozumienia, jeśli chodzi o problem zarybień. Z różnych dyskusji widać, że wielu uważa to za panaceum na wszystkie nasze problemy. Na początek myślę, że powinniśmy sobie zadać fundamentalne pytanie, jak powinno wyglądać idealne wędkarstwo pstrągowe, oto dwa modele:
A. Rzeka jest nieuregulowana, niepocięta tamami, MEW-kami, jazami, ma niczym nie zanieczyszczoną wodę, pstrągi trą tam się od tysiącleci na naturalnych tarliskach. Nie ma sztucznych zarybień. Łowić można na takich zasadach, na jakie pozwala rybostan - być może z niektórych takich rzek można zabrać rybę raz na jakiś czas, na innych trzeba wprowadzić C&R i limit dzienny wędkarzy.
B. Do rzeki, która z grubsza spełnia fizykochemiczne warunki dla P&L, wpuszczamy ryb tyle, żeby wędkarze mogli łowić zgodnie z RAPR - czyli bez ograniczenia ilości wędkarzy na łowisku i z możliwością zabrania 3 ryb dziennie.
Wybór wydaje się prosty, prawda? To co w takim razie sprawia, że realizujemy wariant B, a nie A? Otóż ustawa to sprawia, która nakłada w praktyce jeden obowiązek na gospodarza wody, zarybiać, zarybiać, zarybiać. Jaki więc interes ma dzierżawca, żeby na przykład walczyć o renaturyzację, przeciwstawiać się meliorantom, walczyć z kłusolami? Nie ma żadnego interesu, bo nikt ich nie rozlicza z tego, czy w rzece są ryby, tylko z tego, ile ryb wpuścili.
To wszystko jest ogromnym uproszczeniem oczywiście, i nie jestem na tyle tępy, żeby nie rozumieć, że są sytuacje, gdy zarybianie jest konieczne. Na przykład gdy tamą przegrodzimy rybom dostęp do tarlisk - wtedy oczywiście musimy zarybiać. I takich sytuacji jest w Polsce zdecydowana większość. Ale są też rzeki, które od zawsze są dzikie na dużym odcinku, albo wręcz na całej długości. Podejrzewam, że każdy z Was zna takie rzeczki, ja znam kilka. Jedna z nich jest nieuregulowana w żaden sposób na całej długości kilkudziesięciu kilometrów (!), co jest zapewne ewenementem w Polsce. Ma czystą wodę, ma naturalne tarliska łososiowatych i lipieni. I nie ma w niej ryb oczywiście, z powodu kłusoli i presji wędkarskiej. I co robi w tej sytuacji "gospodarz" wody, nasze kochane [tfu]PZW[/tfu]? Oczywiście sypie do tej rzeczki bez opamiętania jakieś straszne rybska z wielkimi czerwonymi kropkami, których nikt wcześniej nigdy nie widział w rzekach na wschód od Łaby. Albo łotewskie łososie. I o tego rodzaju patalogię chodzi tym, którzy piszą tu negatywnie o zarybieniach.
Reasumując - w świetle ustawy można powiedzieć, że właściciela wody, czyli Państwo nie interesuje to, ile ryb jest w wodzie, czy środowisko, w którym żyją się do tego nadaje, najważniejsze jest, żeby wpuścić odpowiednią ilość zdechlaków do wody. Czy może być dobrze przy takim podejściu? Czy mamy szansę na powrót do normalności?