Wybrałem się kiedyś nad Parsętę poniżej mostu w Ząbrowie. Szedłem lewym brzegiem w dół obrzucając przeciwległe krzaki. Kilka kroków, kila rzutów i dalej, bez dłuższych postojów. W międzyczasie zaczął padać deszcz. Nie była to ulewa, mimo to skutecznie utrudniała relaks, dlatego postanowiłem przeczekać deszcz pod drzewami tuż za zakrętem. Niestety, ani ja, ani deszcz, nie mieliśmy zamiaru odpuścić, dlatego stojąc pod „parasolem z liści” kontynuowałem rzuty. To było do znudzenia, celowałem praktycznie w to samo miejsce. Traktowałem to trochę jak turniejową zabawę – postanowiłem rzucać do kiedy „skuszę”, czyli nie trafię w to samo miejsce. Szło mi całkiem nieźle zaliczając kolejne razy. Trwało to dobre 30 minut, gdy nagle z letargu obudził mnie terkot kołowrotka, a po kolejnych kilku minutach na brzegu wylądowała 3-kg samiczka troci.
Pisze o tym, aby uświadomić wszystkim miłośnikom salmonidów, że nie ma recepty na sukces i nie ma dobrych i złych godzin. Często sukces odnoszą wędkarze, których zasadą jest brak zasad.
Na koniec muszę się przyznać, że kiedy miałem jakieś 17 lat wydawało mi się, że jestem jednym z najlepszych spinningistów w mojej rodzinie i gronie znajomych, oraz że wiem już wszystko. Będąc trzydziestolatkiem, podczas wypadów z wędką, uświadomiłem sobie, że daleko mi do doskonałości i czeka mnie jeszcze długa edukacja, a kiedy dzisiaj mam 50 i kilka pięknych pucharów z zawodów trociowych, dorosłem do chwili w której uświadomiłem sobie jak niewiele wiem na temat ryb. Podtrzymuję jednak wcześniejszą opinię, że dla mnie najszczęśliwszą godziną była i jest 11