No dobra to już ja.
Moja żona mi tu trochę namieszała, ale i tak jest kochana!!!

Najukochańsza!!!
W środę w pracy wyszedłem na podwórko i...poczułem rybę. Pierwszy dzień od tygodnia, wiał ciepły, południowy wiaterek. Ryba musiała w końcu zacząć żerować, ponieważ od "ruskiego wyżu" nawet śledzie przestały brać. Sms do Maćka o treści: "Panie Macieju! Pogoda taka , że aż trocią pachnie a Ty się nie zrywasz? Za kij nie chwytasz? " Na odzew nie musiałem długo czekać- "Wiśnia za godzinę zadzwonię i powiem co i jak". Już wiedziałem, że jest dobrze.

Po pracy, krótka przejażdżka tramwajem , potem pociągiem SKM i na stacji do samochodu, którym przyjechała moja żonka. Maciek już czekał pod moim domem. Coś nam mówiło, że będą ryby i o tym rozmawialiśmy nawet po drodze.
Po 17-ej zaczęliśmy łowienie i po ok 20-25 min zaciąłem rybkę. Walczyła pięknie mimo swoich niewielkich rozmiarów a po podebraniu wczepiła się w siatkę podbieraka i trzeba było wyjść na brzeg żeby ją wyplątać. Całe 51 cm srebra wróciło do wody, tylko jakoś nie wykazywało chęci powrotu do swojego terytorium. Hol , dość długa droga na brzeg i samo wyhaczanie , spowodowały bardzo duże zmęczenie troci i po kilkudziesięciu sekundach mogłem ją złapać w ręce. Trudno, nie ma co na siłę darować wolności, jak uwolniony sam pcha się na patelnie.

Za kilkanaście min. Maciej ma podobną rybkę na haku, lecz ok. 15 m od niego spadła wredota.
Za następne pół godziny, może ciut dłużej , ma kolejną rybkę, tym razem ładną. Ta jednak jak i pierwsza wybrała wolność, po kilku sekundach holu odpinając się z kotwiczki. Pierwszy raz widziałem Maćka tak wkur....zdenerwowanego. Nie chciałem pogłębiać jego frustracji jednak zmusiła mnie do tego ryba, która za chwilę skusiła się na mojego podrasowanego "Zamkera". Ale te ryby mają siłę o tej porze roku. Jazda bez trzymanki. Nie pozwoliłem jej skakać więc pływała dookoła dwóch, stojących 100m. od brzegu w wodzie , "debili". Trzy próby podebrania spełzły na niczym i dopiero po ok 10-ciu min. udało się rybę wsadzić do podbieraka. Radość jak zawsze i praktycznie koniec łowienia.
W domu mierzenie i ważenie. Troć przy 66-ciu cm. ważyła prawie 4 kg a wypchana była tobiaszami i trzema śledziami, z których jeden miał prawie 25 cm.
Dzień był piękny i mój wędkarski nos nie zawiódł mnie znowu. Szkoda, że Maciusiowi spadły te ryby, ale i tak uważał, że warto było jechać gdzieś, na polskie wybrzeże

Pozdrawiam serdecznie
Wojtek "Wiśnia"