Przynęty na pstrąga

Dragon sprzęt wędkarski

Dragon sprzęt wędkarski

Witamy na forum wędkarskim FORS, Gość
Login: Hasło: Zapamiętaj mnie

TEMAT: Opowieśći wędkarskie ciekawe historie

Opowieśći wędkarskie ciekawe historie 2009/12/19 21:49 #25453

  • fredi4477
  • fredi4477 Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Miej wyjebane a będzie Ci dane
  • Posty: 969
  • Podziękowań: 222
:cheer: Witam koledzy były już filmy piękne zdięcia i dobra muzyka może ktoś z Was znajdzie czas i napisze o swoich ciekawych przygodach [pół żartem pół serio ] jeszcze te kilka dni ...ale kto ma teraz czas na takie pisanie chyba tylko Dmychu;) POZDRAWIAM :side:

Odp:Opowieśći wędkarskie ciekawe historie 2009/12/19 22:10 #25460

  • Siemko
  • Siemko Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Posty: 461
  • Podziękowań: 16
To jeśli pozwolicie wrzucę coś na dobry początek.

Sytuacja miała miejsce w zeszłym sezonie :

Dzień zapowiadał się całkiem przyjemny, na niebie niewielkie zachmurzenie i wiatr dość słaby...Co prawda wieje "pod nurt", a jak to u nas powszechnie wiadomo nie jest to dobry omen jeśli chodzi o brania drapieżników. Jestem jednak w bardzo dobrym nastroju, pierwsze rzuty przede mną i taka pierdoła jak jakiś tam wiatr nie jest mi w stanie tego zakłócić.

Na moją warcianą prostkę docieram dość późno, bo około 9:30, lenistwo i ranne obowiązki rodzinne zajęły mi trochę czasu więc wyjechałem spóźniony. Pierwsze chwile mijają na dokładnym prześledzeniu linii brzegowej i skonfrontowaniu obecnego stanu rzeki i jej wyglądu z czasów letniej niżówki. Jest idealnie - woda podniosła się na tyle, że zalała pierwszy taras o szerokości półtora metra porośnięty długimi trawami. Dalej gwałtowny uskok dna i główna rynna głęboka na około 4 metry. Co kawałek do wody wchodzą nabrzeżne krzaki, a pod nimi tworzą się dołki z licznymi zawirowaniami nurtu - to tam będę szukał dzisiaj szczęścia. Strefa między tymi dołkami też jest do spenetrowania ale nie działa tak na moją wyobraźnię jak te ciemne dziury w brzegu... Woda pulsuje, stan rzeki opada i stada uklei zajmują bezpieczne stanowiska w zalanych trawach na całej długości prostki. Tutaj odżywiają się wszystkim co wpadnie do wody z nabrzeżnych drzew i co woda wymyje z budzącego się do życia brzegu... Troszkę dalej w stronę środka rzeki powinny stać już grube bolenie i wygłodniałe szczupaki po dopiero co skończonym tarle.

Zakładam swojego boleniowego pewniaka, a na wędce nie wiedzieć czemu uczepił się malutki pstrągowy kołowroteczek z żyłką 18-tką...wszak im cieńsza tym dla boleni lepiej, lecz dla mnie już nie całkiem. Miałem cały tydzień żeby zaopatrzyć się w moją ulubiona żyłkę na bolki ale oczywiście zabrakło czasu… Cel na dziś - boleń i to nie jakiś tam szczawik tylko prawdziwy rzeczny bolas przez duże B. Wiem, że tu są...zimą schodzą głębiej na samo dno obmywającej ten brzeg rynny, teraz podchodzą w pobliże brzegu przyciągane przez stada uklei. Zajmuję pierwsze stanowisko jakieś 15 metrów przed pierwszym obiecującym krzakiem z "grubym dołem u jego podstawy... po prosu klasyk. Pierwsze rzuty pełne napięcia i jakieś takie nerwowe, dawno nie trzymałem kija w ręce. No może i trzymałem ale to był kijek 2,30 a nie długa tyka na prawie 3 metry, którą podać celnie przynętę nie jest wcale tak łatwo. Po chwili widzę atak ryby tuż za obławianym przez mnie krzakiem, myślę oho zaczyna się, teraz tylko celnie podać wabik i jest mój. Rzut piękny - daleki i dość celny. Szybkie przeciągnięcie i nic... no cóż myślę dam mu jeszcze jedną szansę, potem jeszcze jedną i jeszcze… Dalej nic, kompletna cisza. Może zauważył mnie jak macham tym batem i odpoczywa w cieniu krzaczora...??? Nic idę dalej, przede mną jakieś trzysta metrów pięknej, urozmaiconej prostki a czasu niewiele. Na 13 muszę być w domu... Kolejne miejsca puste, tylko od czasu do czasu jakiś mały rapiszonek pogoni drobnicę. Zmieniam przynętę. Rzut pod wiatr ale dość daleki, wabik wpada z pluskiem do wody i od razu zaczynam szybko ściągać... raz, dwa, trzy, cztery - nagle uderzenie! Jest!!!! Pierwsze targnięcie, wędka idealnie amortyzuje zryw walczącej na drugim końcu ryby. Drugie targnięcie i mocny odjazd z prądem, hamulec odzywa się na chwilę i nagle wszystko milknie. Poszedł !!! Klnę w duchu na źle ustawiony kołowrotek, bo przecież przy średnicy 0.18 mm nie można przeginać... Chwilę patrzę tępo w lustro wody, pierwsze branie i od razu taka porażka. No nic postanawiam jak najszybciej o tym zapomnieć i wykrzesać z siebie jeszcze trochę skupienia i zapału do dalszego łowienia. Zakładam kolejny wabik, ten sam, mam jeszcze tylko dwa. Pierwszy rzut, nagle przytrzymanie - zacinam i luz... co jest!!!??? Żyłka wisi luźno na wędce...kurde czyżby obcięcie???? Znowu szczupły??? Niemożliwe, przecież zawsze to był rewir boleni a teraz tylko szczupaki???? Jestem wkurzony, przechodzę jeszcze jakieś 50 metrów i postanawiam wracać odwiedzając najciekawsze miejsca. Pierwsze puste, zresztą po 3 rzutach trudno się czegoś spodziewać. Ale myślę już o domu, chyba się starzeję... Nic został mi jeszcze pierwszy krzak z głębokim dołem. Idę cicho, wysoko, na skarpie obchodząc krzak od góry. Ustawiam się dość blisko dołka bo jakieś pięć, może sześć metrów powyżej niego. Pierwszy rzut zaraz za krzaczek, zaczynam dość szybko ściągać i nagle czuję tępy opór... zacinam i czuję...... – nic. Cholera kępa trawy na kotwicy jak nic myślę. Ściągam jakiś taki zamroczony, myślę o niebieskich migdałach ale podświadomie czuję, że coś nie gra. Skupiam uwagę na żyłce, idzie tępo tak jak to idzie kępa świeżo skoszonego zielska lecz to zielsko jakoś zaczyna się przesuwać w stronę nurtu... oooooo a jednak coś jest!!!! Od razu przypomina mi się akcja z hamulcem sprzed niecałej godziny, szybko jeszcze luzuję i w tym momencie ryba z impetem odskakuje w nurt. Hamulec wyje - jedno pociągnięcie głębiej w dół rynny po stoku, zatrzymanie i po sekundzie kolejny zjazd jeszcze głębiej. Myślę - kurde ale tu jest wody...Tylko do cholery co jest na drugim końcu...??? Ja biedny bez jakiegokolwiek przyponu, a ryba robi co chce… Nurt dość konkretny jak na warunki warciańskie więc na żyłce 18-stce nie pohulam...Ryba jednak zawraca i kieruje się z powrotem do dołka pod krzakiem, w którym capnęła wabik. Teraz jest trzy metry przede mną, a żyłka wchodzi do wody pionowo. Podchodzę bliżej żeby zobaczyć co mam na wędce, podciągam do granic wytrzymałości zestawu i udaje mi się wyrwać ją z zielska. Nagle moim oczom ukazuje się przepiękny szczupak, największy jakiego widziałem w Warcie. Widzę jego wielki pysk a w nim dobrze zahaczoną przynętę. On mnie chyba też zauważa bo robi młynka i z impetem rusza w dół rzeki...Pierwszy odjazd na jakieś dziesięć metrów, potem krótkie sprinty w dół rzeki. Podchodzę ile się da na skraj dołu jednak już dalej głębia, a ja staje jak wół i patrzę na szalejącą już przy powierzchni, zmęczoną rybę. Jest w tym momencie jakieś 80 metrów ode mnie, przez myśl przechodzi mi, że nic już chyba nie zrobię... Nurt silny, a szczupak przypomina zahaczony worek z piachem. Widzę go daleko jak wykłada się zmęczony na powierzchni. Nurt jest jednak na tyle silny, że przytrzymując palcem szpulę ledwo udaje mi się go utrzymywać w miejscu. Każde jednak machnięcie ogonem powoduje kolejny odjazd i dalsze powiększanie i tak już beznadziejnego dystansu między nami. Jestem w rozpaczy, nabrzeżny krzak, dzięki któremu udało mi się zaciąć taką rybę stanie się przyczyna mojej klęski... Nagle dostaje "kociej spazmy" i myślę sobie kur...a to się tak nie skończy, prędzej po ciebie popłynę niż dam ci dalej uciekać. Przekładam wędkę do lewej ręki, prawą chwytam gałęzi krzaka i daję krok na przód pogrążając się w dole pod krzakiem... Majty prawie przelane, ale jakoś udaje mi się przebrnąć największą głębię... Wychodzę wyżej za krzakiem i prawie biegnę z prądem rzeki zanurzony po pas w wodzie. Zwijam szybko, żeby nie stracić kontaktu z rybą, jestem już blisko. Ryba jest już bardzo zmęczona i w spazmatycznym odruchu wygina się na powierzchni. Podciągam ją pod nogi w poprzek nurtu. Teraz w polaroydach widzę go całego - jest piękny, a raczej piękna - samica po odbytym tarle. Gruba i pięknie ubarwiona, już mam ją pod nogami - teraz najtrudniejsze, pierwszy chwyt za mocno napakowany kark i ryba ożywa - krótki odjazd w kępę roślin, potem jeszcze jeden... Wreszcie pewnym chwytem ściskam ją za kark i wynoszę na brzeg. Krzyczę w duchu JEEEESSSTTTT!!!!
Uczucie jest niesamowite, ręce trzęsą mi się jak galareta, nie wiem za co się złapać. Ryba jest piękna, oceniam ją na jakieś 80 cm i 4 - 4.5kg.



Miałem już większe egzemplarze na kiju jednak to co zafundowała mi ta pani przeszło moje najśmielsze oczekiwania... Nigdy nie przypuszczałem, że szczupak po tarle może być tak silny i agresywny zarazem. Jeszcze krótka sesja zdjęciowa. Wagi niestety nie mam, ale szczupak jest gruby jak na tą porę roku. Reanimacja trwa dość długo, a ja trzymam rybę ile tylko mogę żeby mieć pewność, że przeżyje... Po dziesięciu minutach obmywania przez nurt patrzę jak o własnych siłach majestatycznie odpływa w głębinę.... Jestem szczęśliwy jak nigdy, gdybym palił na pewno byłby to dobry moment na triumfalnego dymka. Bez namysłu zwijam sprzęt i szczęśliwy zostawiam rzekę za sobą. W domu czeka na mnie zimne piwko....
Towarzystwo Przyjaciół Rzeki Wełny www.tprw.pl

Odp:Opowieśći wędkarskie ciekawe historie 2009/12/19 22:20 #25461

  • pliszka
  • pliszka Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Posty: 101
to ciekawa propozycja z pisaniem przygód nad rzeką. ja prowadzę swój wędkarski dziennik od samego początku moich wypraw. może jakąś ciekawą wkrótce napiszę.

Odp:Opowieśći wędkarskie ciekawe historie 2009/12/19 22:57 #25467

  • Mysha
  • Mysha Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Posty: 232
  • Podziękowań: 26
Historia z ubiegłego stulecia :).
Zajechałem nad sierpniową Drwęcę w nocy. Przespałem się w samochodzie i z samego rana zacząłem łowić. Najpierw "zatoka świń", potem "glinki"- szczególnie przyłożyłem się obławiając kawał zendry w nurcie. Tydzień wcześniej trafiłem tam trotkę 4,7 kg. Teraz nic. Gucio. Schodzę niżej na kamienisty kawałek rzeki. Znów nic. Słońce już dość wysoko i zrobiło się plażowo. Zmieniam woblera na karlinkę Przychoćki. Rzut pod przeciwny brzeg, blacha idzie łukiem i na środku rzeki miękkie przytrzymanie. Zacinam i .... SIEDZI. Pierwszy odjazd 20 metrów i stop. Następny kolejne 20 m. Nic nie można zrobić-ryba chodzi mocno dołem, jak chce płynąć to płynie, jak chce stać to stoi. Miałem już letnie "szóstki", ale ta jest na pewno większa. Po jakiś 15-20 minutach totalny pat. Ryba stoi na środku w kamieniach i nawet nie drgnie. Kurcze jak nie ryba do Mahometa, to Mahomet do ryby. Ściągam gacie i włażę do wody. Wlazłem po pas i widzę mojego REKORDOWEGO ŁOSOSIA. Jest jeden problem- ma mięsisty pysk , wąsiki i nazywa się brzana. Blachy nie widać bo plecionka zaplątała się o pierwszy, ostry promień płetwy grzbietowej. Karlinka była jakieś 3 metry od ryby :). Mój "żywiec" miał tylko 56 cm. Gdyby plecionka się przetarła (niewiele brakowała, była mocno postrzępiona) opwiadałbym o wielkim łososiu, którego nie mogłem zatrzymać. Do tej pory nie wiem jak ryba zapłątała się w linkę.
Moderatorzy: Ediit, Tarkowski
Time to create page: 0.086 seconds