Dragon sprzęt wędkarski

Dragon sprzęt wędkarski

Witamy na forum wędkarskim FORS, Gość
Login: Hasło: Zapamiętaj mnie

TEMAT: Pierwsza trotka

Odp:pierwsza trotka 2010/01/09 10:20 #28108

  • HeadHunter1983
  • HeadHunter1983 Avatar
  • Offline
  • Zablokowany
  • Z A B L O K O W A N Y
  • Posty: 341
  • Podziękowań: 10
Ostatnio zmieniany: 2010/04/12 16:52 przez HeadHunter1983.

Odp:pierwsza trotka 2010/01/09 10:36 #28109

  • Mysha
  • Mysha Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Posty: 232
  • Podziękowań: 26
Pierwszą troć złowiłem 31.12.1995 roku. Była wtedy niedziela i sezon zaczynał się jeden dzień wcześniej. Wyjechałem 30 z Bytomia. Po całej nocy w pociągu (2 przesiadkach) o 6 rano zameldowałem sie w Słupsku i tu zaczął się dramat. - 14 stopni. Tyle się najechałem to i wsiadłem do autobusu do Ustki. Wysiadłem w Bydlinie. Dwa rzuty obrotówką i blacha zamarzła :woohoo: . Założyłem karlinkę i powlokłem się w dół rzeki. Doszedłem ze 200 m poniżej "chińskiego muru"(wtedy go jeszcze nie było), ogrzałem przy ognisku i stwierdziłem, że to nie ma sensu. Polazłem z powrotem. Na zakręcie w "bukach" postanowiłem oddać pożegnalne 3 rzuty. Pierwszy- blachę wyniosła kra, drugi- trafiłem między kry, blacha doszła do dna. Dwa obroty korbką i ... siedzi! Kelcina 57 cm, ale pierwsza! Dostałem takiego kopa, że mimo mrozu latałem po rzece jeszcze 3 godziny. Później do Olsztyna na Sylwka, jeden toast i spałem jak niemowlę.
Ostatnio zmieniany: 2010/01/09 10:40 przez Mysha.

Odp:Pierwsza trotka 2010/01/09 11:00 #28111

  • PiterS
  • PiterS Avatar
  • Online
  • Administrator
  • Właściciel fors.com.pl od 14.08.2003
  • Posty: 3331
  • Podziękowań: 2488
Skoro temat rozwinął się ciut inczaczej to i ja coś napiszę :)

Wakacje w 1996r. spędzałem nad morzem. Łowiłem w Redze ale bez efektów. Pstrągi też nie gryzły ale łowić trzeba było. 03.07. pojechaliśmy na Mołstową do Mołstowa pochodzić za pstrągami, ja w górę, a tato w dół. Daleko nie zaszedłem bo już 300 metrów powyżej młyna duża troć próbowała mnie utopić w rzece. Mając na sobie wodery chodziłem za nią po pachy w wodzie, aby ją odplątać z zatopionego drzewa i krzaków. Robiła ze mną co chciała bo przecież sprzęt miałem na pstrąga. W końcu oboje padliśmy na przybrzeżnym błocie nie mając ochoty na dalszą walkę. Adrenalina puszczała mi jeszcze dwa dni. Troć miała 75 cm i 4,65 kg. Wzięła na żółtego redera nr 2 w czarne kropki i z żółtym chwostem. Poniżej seria zdjęć.







Wszędzie dobrze, ale najlepiej nad rzeką.
Prawdziwy pstrągarz cieszy się trzy razy: gdy jest nad wodą, gdy złowi pstrąga i gdy go wypuści.

Odp:Pierwsza trotka 2010/01/09 11:27 #28112

  • norbit30
  • norbit30 Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Posty: 59
  • Podziękowań: 30
Ja swoją pierwszą i jak na razie jedyną trotke złapałem pod koniec ubiegłego sezonu na Parsęcie.Pamiętam jak po kilku godzinnym wędkowaniu,doszedłem do ostatniej miejscówki,jaką
miałem tego dnia obłowić,w trzecim żucie na ciemno zielonego woblera Marcina Michalaka,wyjołem najpiękniejszą rybę jaka było dane mi złapać,całe 68 cm,w końcu po czterech latach udało się, warto było być upartym i nie podawać się.Rybka jest wystawiona tu na FORS w temacie INFO ZNAD PARSĘTY na 12 stronie.Pozdrawiam.

Odp:pierwsza trotka 2010/01/09 11:43 #28113

  • Maka
  • Maka Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Posty: 72
  • Podziękowań: 5
Witam!
Rok po wprowadzeniu stanu wojennego, 15 marca, zaopatrzony w 40 l paliwa i troche kartek na paliwo, nabity czerpaną z WW wiedzą jak stodoła po zbiorach, wyruszyłem. Oczywiście sam bo im bliżej wyjazdu tym lista uczestników malała - znacie to. Po pełnej przygód podróży 650 km(wtedy nie istniało pojęcie opony zimowe) zaparkowałem przy moście we Wrzosowie. Powodziowa woda nie zachęcała ale spróbowałem łowić. Po godzinie miałem dość, postanowiłem realizować kolejne punkty wyptawy tzn. Gwda, Sczyra, Chsząstawa. Odwrót. Jadąc od mostu w górę, w stronę Wrzosowa zauwaźyłem jadącego naprzeciwko motocyklistę, wariat czy co? Ale zaraz. W zyciu tak szybko nie zawróciłem na wąskiej drodze. Gość miał wędkę przewieszoną przez ramię. Za mostem skręcił w prawo, w polną drogę. Zostawiłem malucha, sprzęt w rękę i bieg. Dopadłem go kilkaset metrów niżej, gdzie podniesiony brzeg pozwalał osiągnąć błystką koryto. I tu rozczarowanie. Facet niemowa. Po dzień dobry, nie reagował na żadne pytanie, wyrażnie dając do zrozumienia, że nie chce mnie znać. Zrezygnowany prawie z płaczem wygłosiłem monolog, po którym nastąpiła seria pytań. Z kieleckiego? Sam? Pierwszy raz? Z obrzydzeniem wyrzucał w trawę moją dumę, własnoręcznie wykonane karlinki. Z 33 szt. zostawił dwie i oświadczyl- na te dwie przy wyjątkowym szczęściu może coś złowisz. Z pozostałych zdejmij kotwice, szkoda dźwigać. Nazywał się Bernard Sadowski, mieszkał w Skoczowie i póżniej był moim nauczycielem i przyjacielem co poczytuję sobie za zaszczyt. Pod koniec czwartego dnia, w Bukach,złowiłem kelta 60 cm a pomagał mi go wyjąć Gienek - piekarz z Dygowa. Ten wyjazd tak kiepsko rozpoczęty zakończył się poznaniem dwóch ludzi - legend tej rzeki i złowieniem ryby, o której marzyłem od 1973 roku, kiedy w kiosku w akademiku kupiłem WW i dowiedziałem się o jej istnieniu. Później złowiłem wiele troci, wygrywałem i stawałem na podium zawodów trociowych ale ten pierwszy wyjazd pamiętam minuta po minucie, lepiej niż pierwszą dziewczynę.
Pozdrawiam. Maciej M.

Odp:Pierwsza trotka 2010/01/09 11:56 #28115

  • Tarłoś
  • Tarłoś Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Posty: 96
  • Podziękowań: 5
Witam,
to był 1-wszy luty 1989 rok.
Wędkę miałem samodzielnie "zbudowaną" na "blanku" :laugh: :laugh: rosyjskiego teleskopu ( taki żółto-pomarańczowy szklak ) skróconego do trzech lub czterech ( nie pamietam ) części z przelotkami drucianymi i porcelanką na szczycie, wszystko polakierowane czerwonym lakierem do paznokci mojej mamy. Całości dopełniał Prexer 1102 i samodzielnie wykonany wobler wystrugany z trzonka od miotły, ze stelażem ze spinacza biurowego i oczywiście pomalowany lakierami do paznokci i farbami nitro ( strażak ).
Tak wyekwipowany znalazłem się ze swoimi kumplami w Bydlinie. Większość starych wyjadaczy jak widziała mojego woblera to parskała śmiechem specjalnie tego nie kryjąc, no ale młodzieńczy zapał i buta nie pozwoliły mi zmienić przynęty. Doszedłem do osławionych " Buków " i po którymś z kolej rzucie jest przytrzymanie. Riposta to natychmiastowe zacięcie ( o ile z takiej wędki można wykonać natychmiastowe zacięcie ), krótki - nawet bardzo krótki hol w zasadzie "wodolot" i pierwsza w życiu troć wyleciał ( dosłownie ) na brzeg.
Za to co stało się potem chciałbym przeprosić ;) wszystkich wędkarzy którzy wtedy byli w tym miejscu ( 01.02.1989 r. ), a mianowicie takiego wrzasku i tańca jak wtedy wykonałem już nigdy i nigdzie więcej nie zrobię, a wyznania typu "kochany Słupsk", "kochana Słupia" , "rekord Polski" do dziś dźwięczą mi i moim kolegom w uszach. Troć miała całe 61 centymetrów.
Dodam tylko, że po upływie 10 minut wobler zaczął obłazić z farby i wyglądał jak łaciata krowa, a po kolejnych 10-ciu minutach złowiłem swoją drugą troć, która miała 71 cm. Na szczęście nie darłem się i nie tańczyłem już tak jak przy pierwszej.

Tak oto zacząłem swoją przygodę z trociami - swoją drogą sprawdziło się tzw. prawo frajera ( pierwszy raz na trociach i po pół godzinie łowienia - komplet:woohoo: )
Pozdrawiam,
Tarłoś

Odp:pierwsza trotka 2010/01/09 12:26 #28118

  • dmychu
  • dmychu Avatar
Fajne opowiadanie o tej pierwszej troci Macieju. Kiedy w kiosku koło akademika kupowałeś WW w 1973 roku, to musiało upłynąć jeszcze 6 lat, zanim pojawiłem się na świecie. Bardzo miło rozpocząć dzień od takiej opowieści. Mojej żonie też Twoje opowiadanie bardzo się podobało. Życzymy dużo zdrowia od naszej rodziny.

Edit: Tomek (Tarłoś), o wiele lepsze są wesołe tańce nad rzeką niż wędkarskie zblazowanie i beznamiętne przerzucanie rybek. Wędkarstwo ma wywoływać emocje, o to właśnie chodzi B)

Serdecznie pozdrawiam
Krzysiek
Ostatnio zmieniany: 2010/01/09 12:58 przez dmychu.

Odp:Pierwsza trotka 2010/01/09 14:21 #28124

  • michu
  • michu Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Posty: 726
  • Podziękowań: 206
Do tej pory wszystkie opowiadania dotyczyły ryb złowionych w pięknych polskich północnych rzekach, a ją chciałbym opowiedziec o troci złowionej w morzu- bo tam własnie padła moja pierwsza rybka.
Miesiąc i trzy tygodnie temu postanowiłem, że wybiorę się z człowiekiem znanym z tego forum jako "kłusol zły" na rybki: sobota- noc: sandacz, niedziela- rano: troty z plaży. Jako, że bardziej nastawiałem sie na kontakt z sandaczem wraz sobą wziołem mojego batsona rx7 2,6 m oraz kołowrot team dragon 930fdz, ale wiedziałem, ze od biedy i takim kijem będe mógł połowić w morzu.
Uzbrojeni w spiny i piersiowe "co nieco", poszliśmy odwiedzić w port w nadzieji (szczególnie ja) na kontakt z sandaczem. Choć było cholernie zimno łyk gorzałki co czas jakiś oraz wiara w nieoczekiwane branie, rozgrzewały nasz zapał. Jednak niestety po emocjonujących holach gałęźi i jeszcze bardziej realistycznym holu kołpaka, postanowiliśmy, ze jednak damy za wygraną.
Mój zapał zdecydowanie ostygł- wszak chciałem w ten weekend złowić rybę, a tu co, zapowiada się na to, ze wrócę do domu o kiju. Co prawda zostało jescze morze, ale pomyslałem, że skoro nie miałem kontaktu z sandaczem, to i pewnie troci nie złowię. Tej nocy z Matem wypiliśmy po browarku (piwo z pszenicy- nie wiedziałem ,ze to takie dobre) i że humory nam sie poprawily to postanowiliśmy z zazdrości podogryzać prywatnymi wiadomosciami człowiekowi znanemu jako wiśnia73- bo złowił tego dnia fajne, ale naszym zdanie jakieś takie wychudzone srebro;) Żarty żartami, ale godzina nagle zrobiła się późna i postanowiliśmy iść spać- w końcu jutro drugi dzień łowienia.
Nazajutrz dzień dla mnie zaczął sie fatalnie: bolało mnie gardło, czułem, że bierze mnie jakaś infekcja i nie zabardzo miałem ochotę na ryby (nocne łowienie wyszło bokiem). Poza tym wstalismy znacznie później niz to zaplanowaliśmy. Jakis taki gówniany dzień się zapowiadał. Na szczęście Mat znalazł na to wszystko wypasiony spoób, a mianowicie postanowił, że "naważy" owsianki. Jak zobaczyłem to na swoim talerzu to odezwały sie koszmary z przedszkola, ale co, chłopak przygotował, postarał się więc trzeba było zjeść. I wtedy nastąpił cud. Gardło przestało bolec, w brzuchu się cieplej zrobiło i ogarnęło mnie jakieś dziwne przeświadczenie, że moż/rze jednak sie uda...
W nieco lepszych nastrojach wsiedliśmy do skm-ki i pojechalismy do Orłowa. Droga z dworca na miejscówkę + ubranie się i przygotowanie sprzetu zajęło nam ok 40 min, więc wodzie, gotowi do działania, zameldowaliśmy się mniej wiecej o godz. 11.00. Pierwsze rzuty bezowocne- ani drgnięcia, ale pogoda napawała optymizmem i skutecznie odganiała chwile zwątpienia. Było wtedy bezwietrznie, niebo zachmurzone i co jakiś czas padał deszcz ze śniegiem, ale bylo dość ciepło jak na tę porę roku. Woda była delikatnie trącona a jej stan ocaniam na niski. Sceneria piękna na plaży rzesze spacerujących turystów i pomimo, że radowało mnie łowienie w takich warunkach, to jednak wciąż nikt z nas nie odnotował kontaktu z rybą. No cóż jak nie biorą to chociaż sprawdzimy, kto dalej potrafi rzucić. W związku z tym, aby miotać przynętami o równej wadze Mateusz ściągnął z swojego zestawu jaxon-owskiego tubisa w kolorze pomarańczowym i oddał go mi, a sam załozył sobie taka samą przynętę w kolorze makreli. No i się zazęło. Raz on dalej raz ja, często przynęty spadały w podobnej odległości. Trochę się nacieszyliśmy i postanowiliśmy, że idziemy szukać dalej. Kiedy Mat odchodził postanowiłem- sam nie wiem dlaczego-że oddam jeszcze kilka rzutów w tym miejscu. Więc rzuciłem: raz, drugi raz i wtedy, jakieś dwadzieścia metrów ode mnie- uderzenie, czy zaczep? Nie cholera to nie zaczep, to ryba! Mat widząc wygięty kij ironicznie wykrzyczał,: co ryba? Na to ja: cholera siedzi!On: No co ty?! W jednej chwili nasze wątpliwości rozwiało cielsko skaczącej troci, jeden raz, drugi, trzeci i kolejny gejzer. Osłupiałem, a ryba skakała raz za razem. Pamiętam, że Mat wtedy powiedział do mnie: ale smok i jak skacze, wedka na dół. Chociaż byłem w niezłyn szoku to jednak posłuchałem kolegi i w tym momencie rzeczywiście ryba zaczęła trzymać się bardziej dna niz powierzchni. Skakała co jakiś czas jednak nie z takim natężeniem jak tuz po zacięciu. Przyznam, że łowię ryby od lat, ale wtedy spanikowałem, a zwłaszcza w chwili kiedy zorientowałem się, ze nie posiadamy podbiraka, a od brzegu jesteśmy ok 100 m. Czułem, że ryba moze się spiąć w trakcie holowania do brzegu, więc poprosiłem kumpla, żeby złapał rybę, gdy osłabnie. Nie było to łatwe zadanie bo, "kłusol zły" miał w jednej ręce swoja wędkę, której nie mógł z przyczyn oczywistych nigdzie położyći dopiero wtedy adrenalina osiagnęła swoje apogeum. W momencie gdy juz wydawało mi się ryba opadła z sił i zaczęła coraz wolniej krążyć podciągnąłem ją do powierzchni i byłem pewien, że jest gotowa do podebrania przez Matiego. Kiedy ten podszedł do niej i zaledwie musnąłjej ogon ręką- troć jakby na nowo odżyła i na ogonie, na pisku hamulca odjechała mi parę metrów. Zabawa zaczęła się na nowo. I tak parę razy- w każdym z takich momentów czułem, że nie dają rady ciuchy odprowadzające wilgoć:laugh: byłem pewien, że tą rybę stracę. Próba podebrania, juz prawie mamy ją...i wtedy kolejny odjazd na ogonie. Czyste szaleństwo! Jednak po którymś z rzędu pompowaniu ryba w końcu osłabła, wyłozyła się na boku i wtedy Mateusz chwycił ja za kark, ja za ogon i była juz moja!!!
Kiedy- pewnie trzymajac troć za skrzela- szedłem w kierunku brzegu krzyczałem jak dziecko! Widząc moje poruszenie zbiegli się ludzie, aby zobaczyć co sie stało? Dlaczego ten wariat tak wrzeszczy? Ale wówczas gdy doniosłem rybę do brzegu poznali powód: ZŁOWIŁEM PIERWSZĄ W ŻYCIU TROĆ!!!

Na koniec chciałbym przeprosić z tak długi tekst, pewnie większość z Was Koedzy nawet nie będzie chciała tego czytać, ale pisząć to- można powiedzieć- opowiadanie:blink: ;) zauważyłem ile jeszcze we mnie drzemie emocji z tego pięknego dnia i ile ta rybka dostarczyła mi radości, której nie zapomnę do końca życia.
P.s.
Specjalne podziękowania dla "kłusola złego", bez którego pomocy swojej pierwszej troci z pewnością bym nie wyciągnął;)
Michał
Ż(r)yj z umiarem.
Ostatnio zmieniany: 2010/01/09 14:34 przez michu.

Odp:Pierwsza trotka 2010/01/09 14:38 #28127

  • Salmonkg
  • Salmonkg Avatar
  • Offline
  • Użytkownik
  • Posty: 25
Do mnie szczęście uśmiechnęło sie dopiero w zeszłym roku, dokładnie 4 stycznia 2009. Do tamtego dnia jedynie widziałem wyciągane trotki i łososie przez swojego Nauczyciela-Ojca, kiedy mialem 9 lat zabrał mnie poraz pierwszy nad Parsętę ze szklanym spinningiem i swojego autorstwa blaszkami przypominające na kształt ówczesne "Karlinki". już wtedy zaczynałem swoje nieudolne próby machania kijem nad wodą i przezucaniem przynęt na przeciwległy brzeg... A wiadomo że w tamtych czasach przynęty --> cenniejsze jak złoto :) . Później okres młodzieńczych lat dorastanie i ubieganie się za Pannami :). Dokładnie 4 lata temu postanowiłem zająć się na własną rękę przy wykorzystaniu rad Nauczyciela - Ojca Trociowaniem :) Dopiero Teraz jako dorosły facet, mogę śmiało powiedzieć, że ten kto zwariuje na punkcie Troci i łososi, odniesie sukces!!

pozdrawiam

Odp:Pierwsza trotka 2010/01/09 17:06 #28162

  • Popper
  • Popper Avatar
  • Online
  • Użytkownik
  • Posty: 596
  • Podziękowań: 60
Ustka, sierpień 2009.
Początki były dość trudne. Zasięgnąłem języka, w lokalnym sklepiku wędkarskim a tam uprzejmy właściciel, doradził mi połów, na obrotówki nr 3. Wskazał przy tym na błystki firmy Jaxon.
Takie zwykłe. Nie przeciążane. Nawet kupiłem u niego jedną z takich.
I żyłkę Mikado Taurus 0,28mm
Na koniec usłyszałem jeszcze, że "teraz to jego syn tylko w Orzechowie...."
Wolę w rzece. Zresztą nie wiem. W morzu troci też jeszcze nie łowiłem :laugh:
Pierwszy wypad nad rzekę a tu przyjemna niespodzianka.
W Bydlinie poczułem się bardzo swojsko. Niemal jak nad Kwisą w Świętoszowie.
Wydeptane ścieżki, dogodny dostęp do wody. A woda ładna.........



Dość leniwie płynąca rzeka, jedynie gdzie niegdzie przewala się szybszym nurtem, w przewężeniach i zwałkach.
Z miejsca ją polubiłem
Kolejne dni nie były już tak słodkie. Wypady nad rzekę, owocowały a to małym pstrągiem, to małym szczupaczkiem, czy niewielkim okoniem.
Jeden z wypadów zakończyłem na ZERO.
Urlop to piękny czas ale i czas pożegnań. Nadszedł w końcu dzień pożegnania z rzeką.
W ostatni piątek czerwca, jechałem nad rzekę, bez wiary, choć kładka w Bydlinie, ciągnęła jak magnes.



Zacząłem od takiej łączki, z brzegiem umocnionym palami. Jakieś 500 m poniżej "kładki".
Łowiłem "z prądem".
Tak bardziej "pstrągowo", podczas gdy wszyscy miejscowi wędkarze czesali wodę, w poprzek rzeki, sporymi i dość ciężkimi wahadłami.

W pewnym momencie, słyszę mocny plusk, gdzieś w dole rzeki. Qrcze, czyżby słynne z opisów spławy troci
Po paru minutach podchodów, do tego miejsca i ............. Rzeczywistość okazuje się bardziej prozaiczna.
To jakiś wędkarz zaczepił wirówkę, w zwalisku, pod "moim" brzegiem i miotał do wody coś wielkiego, zapewne w celu uwolnienia przynęty, z zaczepu.
Pomagam mu, jak umiem Gromem, jednak nic z tego nie wychodzi. Jego blaszka utknęła na wieki.
Wracam do łowienia bez słowa podziękowania z Jego strony. Pewnie nie był zadowolony z utraty fartownej, jak wcześniej mówił, błystki.
Zaczynałem już wątpić, czy łowię "dobrze".
Okazało się, że tak.
W pewnym momencie mam branie na, jak to nazywam " na krótkim dyszlu", czyli praktycznie spod kija .
To tu, przy drewnianym umocnieniu brzegu:



Czuję branie na świeżo kupionej Daiwie Cuma i jednocześnie widzę grube cielsko srebrniaka.
Nieco się rozdygotałem ale nie straciłem głowy.
Powoli uważnie odpuściłem jej żyłki, na jakieś 8-10m. Tak było już znacznie bezpieczniej
Kilka młyńców. Mocnych ale bez fajerwerków.
Wędzisko pięknie amortyzuje zrywy ryby a ja zaczynam kombinować jak ją podjąć z wody.
Nie używam narzędzi a znaleziony przypadkiem gaf-rękodzieło, leży bezużytecznie, w bagażniku. Do wody miałem jakiś metr (te umocnienia brzegowe).
Problem :huh: .

Nieee :woohoo: Poniżej, do rzeki, wpływa malutki strumień a ja miałem do niego jakieś 30-40m czystego brzegu.
Jak na smyczy "zaprowadziłem" tam swoje "sreberko".
Udało się połowicznie.
W trakcie tegoż spaceru troć wypięła się z jednego z dwu grotów kotwicy. Zawisła na jednym a mi mocno wzrosło ciśnienie.

Wprowadziłem ją maksymalnie daleko w płytki strumyk a tam...... :ohmy: ...... Dnooooo
Jak ryba poczuła je pod brzuchem, walnęła łbem w bok i ostatni grot kotwicy, pięknie wyprostowany. Blaszka strzela w moim kierunku a ten ostatni, wolny grot zapina się w wierzchu mojej lewej dłoni.
Betka :lol: , byleby tylko trotka nie zwiała.

Lewa noga do wody i rzucam się na jej łeb z łapami. Udaje się. Wyjmuję z wody oburącz. Ściskam by nie zwiała. Leżę, na skarpie strumienia, na prawym boku, unieruchomiony chwilowo i usiłuję wyrwać lewą nogę, z bagnistego dna.
I to się w końcu udaje :) .
Wyłażę na skarpę upierdzielony, jak nieboskie stworzenie. Nieprzytomnym trochę wzrokiem szukam wędki. Nawet nie wiem, kiedy ją odrzuciłem.

Podchodzi do mnie dwóch wędkarzy. Tak nawiasem, fajni ludzie Ci miejscowi. Całkiem przychylni nam, przyjezdnym. życzliwie podpowiadają, opowiadają o wodzie, o przynętach, o rybach i ich zwyczajach.
Warto Ich słuchać.

Proszę o zrobienie fotek, bo łapy mam całe w błocie. Jeden z nich czyni honory fotografa, za co serdeczne składam dzięki.



Udaje mi się wyjąć telefon, dłonią na szybko wytartą w trawę. Dzwonię do żony.
Bełkoczę, że mam troć. Dużą troć. Miarka pokazała 67,0cm, obecni przy tym wędkarze oceniają na 3,5kg.
Pada sakramentalne pytanie: czy mam ją zabrać?
I....widzę miny tych dwu wędkarzy. Patrzą na mnie, chyba jak na idiotę.
Nie dowierzają chyba.
I głos żony: "bierz", wybawia mnie z tej dziwnej sytuacji.
Dziękuję kolegom za foty i powoli szczęśliwy wracam do samochodu.
Waldek
Ostatnio zmieniany: 2010/01/09 17:13 przez Popper.
Moderatorzy: Ediit, Tarkowski
Time to create page: 0.121 seconds